Wyjątkowy dom z programu Dom marzeń
Podobno prawdziwy sukces to ten, który udaje się powtórzyć. Jeśli tak, to "Dom Marzeń" może już służyć niemal za wzorowy przykład telewizyjnego show, w którym amatorzy pod nadzorem i z pomocą fachowców z powodzeniem i w terminie wznoszą świetnie zaprojektowany budynek jednorodzinny. Zapraszamy do spojrzenia całościowego na ten wyjątkowy dom, poznania zwycięzców, współprowadzących i zajrzenia za kulisy.
Początki...
Na początku kwietnia 2017 roku prezenterka jednej z popularnych telewizji, Ula Chincz, wychodzi ze swojego domu, przechodzi przez podwórko i wsiada do samochodu. Mówi do smartfonu, który trzyma przed sobą, bo nagrywa akurat krótki filmik. O marzeniach. Wyrusza tam, gdzie mają się ziścić, a dokąd zaprasza właśnie telewidzów. Gdy to oglądamy później na szklanym ekranie, już po kilku sekundach dynamicznego montażu, przeskakujemy do bliskich okolic warszawskiego Wilanowa, tego samego, w którym ponad trzysta lat temu powstała słynna rezydencja dla - jak głosi historia - zakochanej pary królewskiej. Teraz - jak wynika z tego, co głosi Ula Chincz - na terenie osiedla Wilanówka, narodzi się kolejna "villa nova". W tłumaczeniu na współczesność: dom jednorodzinny w formacie 2+2 lub 2+3, o powierzchni blisko 267 m? i wartości ponad 2,5 mln zł. Zupełnie inne czasy, inna skala, inna architektura, ale przeznaczenie to samo: miejsce szczęścia ludzi, którzy tu zamieszkają. Najpierw jednak. sami go wybudują, tymi rękami. Pani Ula rejestruje więc telefonem panoramę miejsca i obrys wylanych już fundamentów, z których urosną ściany i cała reszta. Zaprasza do udziału w castingach do drugiej edycji hitowego programu "Dom Marzeń". Mają wyłonić dziesięć par. W branży budowlanej - kompletnych amatorów.
Zobacz także: Dom marzeń >>>>
Dlaczego warto mieć brata, czyli jak ważne są śniadania?
Klaudia Nasiadka poznała Maćka Wolanina na swojej osiemnastce, ale wcale o tym nie wiedziała. Uświadomił jej to dopiero kilka lat później sam Maciek, gdy już byli parą i omawiali różne tematy ze swojej przeszłości. Czasu na to omawianie nie mieli nigdy zbyt wiele, bo oboje wciąż mieszkali oddzielnie, z rodzicami, i dopiero planowali wspólne życie. Nie do końca było jasne, jak ma ono wyglądać, bo bez zdolności kredytowej lub efektownego spadku po przodkach trudno o śmiałe projekty, ale młodość i miłość skłaniają raczej do pozytywnego myślenia. Ważne, że mieszkali w tej samej miejscowości, podwarszawskim Wołominie. Zawsze to już jakiś początek.
Jak to się zaczęło?
Żeby jednak ta historia mogła ruszyć z kopyta, potrzebny był jeszcze ktoś. Brat. I śniadanie. A przynajmniej telewizor. - Pewnego razu mój brat oglądał sobie rano telewizję śniadaniową i zobaczył Ulę Chincz, jak stoi gdzieś przy fundamentach i informuje, że ruszają castingi do Domu Marzeń - opowiada Klaudia. - Przyleciał więc do nas i mówi "Idźcie, idźcie, będzie fajnie!". Wiedzieliśmy, o jaki program chodzi, bo śledziliśmy pierwszą edycję. Nie wierzyliśmy jednak, żebyśmy się mogli do niego dostać. Taka zwykła para z Wołomina, niespecjalnie ciekawa. Ale ostatecznie postanowiliśmy spróbować, zobaczyć, co będzie - może się czegoś o sobie przy okazji dowiemy?
Castingi zaplanowano na cały weekend, począwszy od piątku rano. Maciek miał akurat nie mieć czasu.
- Pracę miałem taką, że weekendy były najbardziej zajęte - tłumaczy. - Ale w Warszawie mieliśmy dyplom do odebrania, więc pomyśleliśmy, że pojedziemy w piątek rano i spróbujemy połączyć jedno z drugim, zobaczyć, jak się taki casting odbywa. Poszliśmy zaspokoić zwykłą ciekawość.
W rodzinnym sklepie ze zwierzętami, w którym Maciek pracował, zastąpił go tego dnia wujek.
Zobacz także: Prosto z budowy Domu Marzeń >>>>
Szukajcie i czekajcie - a może wejdziecie?
Wspomniany dyplom czekał na Klaudię i świadczył o zakończeniu przez nią studiów prawniczych. Jego odbiór był pierwszy na liście zadań tego dnia, a co do punktu drugiego, to jednak cały czas trochę przepychali się z myślami. Obawiali się nie tyle o swoje szanse, bo starali się traktować to na luzie i zabawowo, ile o spędzenie wielu męczących godzin w tłumie kandydatów i pretendentów, coś na kształt eliminacji do "Idola". W końcu, kto by nie chciał wygrać domu?
- Odebraliśmy dyplom, sprawnie poszło, i powiedzieliśmy sobie: "Kurcze, to są tylko dwa przystanki dalej! Ruszmy się i podjedźmy. Jeśli będzie dużo ludzi, po prostu zrezygnujemy -
przyznaje Klaudia.
Na miejscu jednak wcale nie kłębiło się żadne ludzkie mrowie; na nielicznych chętnych czekała jedynie niepozorna żółta kartka przylepiona do domofonu jednego z budynków. - Jeśli chcesz iść na casting, masz zadzwonić pod taki a taki numer, tak na niej napisano - przypomina sobie Maciek.
- Nie było niczego więcej, żadnej strzałki wskazującej, gdzie jest to miejsce. Obeszliśmy cały blok, wjechaliśmy na górę, chyba na szóste piętro, szukaliśmy z piętnaście minut. W końcu zaczepiła nas jakaś dziewczyna i zaprowadziła, gdzie trzeba.
Przesłuchania szły sprawnie. Wyszli z nich zadowoleni. W razie gdyby - kazano im czekać na telefon. A potem zapadła cisza.
Człowiek od skoków na główkę
Wiesiek Skiba lubi chodzić na ryby. Jak tu jednak "moczyć kija", gdy jest się niemal gwiazdą telewizji? Nie, nie chodzi o popularność, choć niekiedy rzeczywiście jest się rozpoznawanym, zwłaszcza w marketach budowlanych - co bywa miłe, o ile ktoś nieznajomy zna granice poufałości. Po prostu gdy ruszają zdjęcia do programów, w których Wiesiek bierze udział, zaczyna się chroniczny brak czasu i próba zapanowania nad własnym kalendarzem. A początek był dość niewinny.
- Moja historia z telewizją zaczęła się od kanału Domo+, na którym prowadziłem z Marią Semczyszyn program "Home staging - Mieszkania do sprzedania"
- opowiada.
- W pewnym momencie do producentów tego cyklu zadzwoniono z "Dzień Dobry TVN", z pytaniem czy nie mogliby sobie wypożyczyć na chwilę Wieśka, bo chcą nakręcić krótki poradnik na temat malowania. Zgodzili się, zrobiliśmy to, został po tym ślad i w efekcie zacząłem dla TVN-u przygotowywać poradnikowe cykle budowlane. Jakiś czas później zwrócili się do mnie producenci nowego programu "Dom Marzeń" (wzorowanego na brytyjskim formacie "Building The Dream" - red.). Nikt nie wiedział dokładnie, jak to się będzie odbywało. Potrzebowali kogoś, kto spełniałby w programie funkcję kierownika budowy. Padło na mnie. Długo się nie zastanawiałem i powiedziałem "wchodzimy w to, no bo co?".
Zaraz, zaraz. Tak po prostu? Było wprawdzie przewidziane dwa solidne "koła ratunkowe". Pierwsze nazywało się Maciej Nowak, który z prawdziwą wirtuozerią rozpisał w szczegółach cały proces budowy. Przewidział etapy poszczególnych prac, opracował grafik dostaw materiałów od bogatej palety sponsorów całego przedsięwzięcia oraz zaplanował udział wspomagających inwestycję profesjonalnych ekip wykonawczych, bo nie wszystkie działania na budowie da się powierzyć ludziom bez przygotowania i wieloletniej praktyki. Bez takiego supervisora program poległby u podstaw, zwłaszcza gdy harmonogram prac jest napięty i trzeba na bieżąco reagować na rozmaite problemy. Drugie nazwisko to Marcin Kobiela - człowiek z uprawnieniami kierownika budowy, skupiający się na tej części programu, w której nie brali udziału uczestnicy z castingu.
Zobacz także: Dom marzeń - wybieramy najpiękniejszą realizację >>>>
Telefon z propozycją
Niezależnie jednak od obu tych kół (w drugiej edycji było już tylko jedno, to pierwsze), Wieśkowi zaproponowano skok na głęboką wodę, w której łatwo stracić siły, prosto przed blisko milionową widownię, do trwającego trzy miesiące programu, w którym stawką jest niebagatelna nagroda o bardzo dużej wartości.
- No dobrze, ale kiedyś trzeba na tę szeroką wodę wejść
- mówi wprost.
- Stwierdziłem, że przy kamerze czuję się dobrze, budowlankę znam, to gdzie mnie mogą zagiąć? Jeśli mam pracować z amatorami, którym będę tłumaczyć, jak się wykonuje poszczególne prace, których będę jakoś dyscyplinował, pilnował i mobilizował, to dam sobie radę. Przecież kiedyś pracowałem w normalnej firmie budowlanej, byłem brygadzistą, miałem pod sobą ponad trzydziestu ludzi i to prawdziwych budowlańców, z którymi nie było takiej miękkiej gry, jaka zapowiadała się z uczestnikami "Domu Marzeń". Bywało ciężko, ale jakoś pchałem wszystko do przodu. Wszedłem więc do programu. I okazało się, że w pierwszej edycji, rok temu, wspólnymi siłami daliśmy radę postawić w krótkim czasie sporej wielkości dom jednorodzinny. I stoi do tej pory!
Gdy więc dobrych kilka miesięcy później szykowano edycję drugą, znów zadzwonił telefon.
- Długo żeśmy nie negocjowali
- przyznaje Wiesiek.
- W czwartek zadzwonił do mnie producent, że robimy "Dom Marzeń", a w niedzielę już byłem przed kamerą. Zaczęliśmy 4 maja. Było super!
Czyszczenie na tapecie
Hernan Gomez, polski architekt z argentyńskimi korzeniami, nie może się nachwalić tegorocznej pracy Macieja Nowaka i Wieśka Skiby przy całym projekcie. W dużej mierze to ich sprawnemu działaniu przypisuje, że w najnowszej edycji hitowego programu (średnia oglądalność na poziomie ok. 900 tys. widzów) prace na budowie szły tak sprawnie, iż w końcowej fazie uczestnicy byli o około tydzień przed harmonogramem!
Oczywiście duża w tym zasługa również wyraźnie mniejszej - o ok. 45 m 2 - kubatury domu w stosunku do poprzedniego wydania. Uznano, że tym razem 267 m? w zupełności wystarczy dla dwojga dorosłych i dwójki lub trojga dzieci, już obecnych na świecie lub dopiero hipotetycznych, w planach. Zwłaszcza że dom miał stanowić część już powstającego osiedla, w którym obowiązywały dwa zbliżone wyglądem rodzaje brył architektonicznych i dwie wielkości obiektów: 235 i właśnie 267 m 2.
- Projekt tego budynku powstał najpierw na potrzeby dewelopera, stawiającego całe osiedle Wilanówka. Natomiast kiedy się dowiedziałem, że będzie to drugi Dom Marzeń, wziąłem go jeszcze raz na tapetę i przerobiłem, doszlifowałem, żeby wyróżniał się, choć nie odskakiwał od całości. Przyświecała mi myśl, żeby we wnętrzach pojawiło się jak najmniej ścian działowych. W innych domach osiedla też są przestrzenie otwarte, ale w nieco mniejszym stopniu. Otwierało nam to możliwość innej aranżacji przestrzeni, tak by uczestnicy mieli jak najwięcej pola do popisu, wypowiedzenia się, jak chcą widzieć wnętrza. Sięgnąłem więc po deweloperski rzut parteru i pokasowałem, wyczyściłem trochę ścian.
- opowiada Hernan Gomez.
Dbałość o detale
Dzięki temu w projekcie parteru pojawiła się jedna duża powierzchnia, złożona z płynnie przechodzących w siebie salonu, jadalni i kuchni, lekko oddzielonych jedynie modułem przewidzianym z jednej strony jako kominek, a z drugiej zawierającym m.in. piekarnik, oraz kuchenną ladą, zakończoną efektownym "zawijasem" (ten motyw będzie powtarzał się jeszcze w kilku miejscach domu, nadając wnętrzom nieco kosmiczno-futurystyczny charakter). Dookoła przewidziano duże okna trzyszybowe, świetnie trzymające ciepło. Energooszczędność to dziś już standard dobrze pomyślanej inwestycji jednorodzinnej i nie inaczej miało stać się w Domu Marzeń. Choć nikt nie aspirował tu do tworzenia budynku pasywnego, to jednym z istotnych założeń była od początku dbałość o niskie rachunki przyszłych właścicieli. Oprócz okien odpowiedzialne są tutaj za to duża ilość ocieplenia ze styropianu zastosowanego w ścianach (dwuwarstwowych, z pustaków ceramicznych) i dachu, ogrzewanie podłogowe oraz wentylacja mechaniczna z odzyskiem ciepła. Brak nadmiaru powierzchni do ogrzewania też ma znaczenie, dlatego na parterze dołożono jeszcze tylko gabinet, łazienkę dla gości, kilka niezbędnych schowków na rzeczy i ubrania, dwustanowiskowy garaż oraz. schody na piętro. Tam z kolei Hernan Gomez narysował sypialnię gospodarzy z łazienką, garderobę i dwa pokoje dziecięce z łazienkami. Na realizację marzeń - w sam raz.
- W stosunku do pozostałych domów osiedla postanowiliśmy wprowadzić tu i tam kilka smaczków, rozwiązań bardziej luksusowych, choć oczywiście nieodbiegających od ogólnej estetyki całego założenia Przede wszystkim większe zróżnicowanie okładzin elewacyjnych, drewnianych czy kamiennych typu Stegu, zastosowaliśmy też inne balustrady na tarasie, a już całkowicie oryginalnym projektem jest oczywiście założenie ogrodowe w stylu japońskim, z minibasenem kąpielowym, fantazyjnie przyciętymi roślinami, ciekawie poprowadzoną ścieżką i kładką nad oczkiem wodnym.
- zdradza architekt.
Wakacje...
Gdyby Klaudię i Maćka zakwalifikowano do programu, wiadomość o tym mieli otrzymać przed Wielkanocą. Gdy ta minęła i nic, uznali, że po sprawie. Machnęli ręką i zaplanowali sobie wyjazd ze znajomymi. Wtedy zadzwonił telefon.
- Usłyszeliśmy, że wybrano nas jako pierwszą parę rezerwową i musimy być przygotowani na wypadek, gdyby ktoś zrezygnował
- mówi Maciek.
- Byliśmy zaskoczeni, że tak późno nas informują, tłumaczyliśmy, że nastawiliśmy się już na brak odpowiedzi i że mamy swoje plany. Oni na to: "okej, nie to nie". - ."weźmiemy kogoś innego". Więc my szybko: "nie, nie, dobrze już, dobrze, zgoda!".
- dopowiada Klaudia.
Od tego momentu sprawy przybrały odtąd szybki obrót. Planowany wyjazd skrócili, a gdy wkrótce okazało się, że rzeczywiście ktoś zrezygnował, musieli błyskawicznie przestawić się na czekające ich zadania i kliknąć "pauzę" w odtwarzaczu dotychczasowego życia. Wejście na szklany ekran nie do końca jest takie słodkie, jak się wielu z nas wydaje, wiąże się bowiem również z ryzykiem i rezygnacją. W przypadku Klaudii oznaczało, niestety, złożenie wypowiedzenia w kancelarii prawnej, w której pracowała. Trzeba też było zrobić duże zakupy rzeczy osobistych, tak by starczyło na dłuższy czas zamknięcia się w budowlanym, żółtym kontenerze, z metalowymi szafkami, ale bez umywalki. Na każdą z dziesięciu par walczących o Dom Marzeń przypadała taka właśnie jedna czternastometrowa "puszka". To były dla nich jedyne prywatne przestrzenie do życia. Umyć można się było pod wspólnymi prysznicami, podobnie z toaletą, a posiłki - przygotowywane przez uczestników - spożywano w budowlanej stołówce. Teoretycznie wolne były wszystkie niedziele, a także wieczory od poniedziałku do soboty, ale producenci programu wymyślali co rusz specjalne atrakcje - konkursy, rywalizacje czy wyjazdy, dla zresetowania głów i uatrakcyjnienia zawartości montowanych później odcinków telewizyjnych, emitowanych raz w tygodniu, przez godzinę. - Jak mieszkało się w kontenerze?
Nam bardzo dobrze!
- bez wahania mówi Maciek.
- Tak naprawdę stanowił on nasze pierwsze wspólne mieszkanie.
Kolacje eliminacyjne
Mijały dni, a nietypowe wakacje robiły się coraz dłuższe. Co tydzień, w pałacu wilanowskim, odbywały się słynne kolacje eliminacyjne, podczas których wszystkie pozostające jeszcze przy telewizyjnym życiu pary były wzywane przed kamerę, gdzie typowały, kto ma opuścić projekt. Tygodnie zamieniały się w miesiące, a Klaudia i Maciek zdążyli zjeść na koszt telewizyjnej stacji niejedną potrawę we wnętrzach, po których stąpali niegdyś Sobieski z Marysieńką, i wciąż byli w grze.
- Eliminowanie okazało się najgorszym elementem całego programu.
- przyznają zgodnie.
- Musisz wskazać człowieka, którego lubisz, a praktycznie lubisz każdego, bo nikt ci nic złego nie zrobił, choć oczywiście z jednymi miało się lepszy kontakt, z innymi troszeczkę gorszy, i jeszcze to uargumentować! Czasem trzeba było wskazać na jakąś parę, żeby ochronić inną, na której nam bardziej zależało. Pewnym wyznacznikiem było też to, czy ktoś przypadkiem nie zdradził, że raczej nie planuje zamieszkania w tym domu. A od początku trzymaliśmy się założenia, że budujemy dla pary biorącej udział w programie.
Tymczasem mury rosły, od fundamentów aż po dach. Wszystkie ściany zewnętrzne i działowe uczestnicy budowlanego show wznieśli własnoręcznie. Właśnie oni kładli też m.in. część podłogówki, elementy instalacji elektrycznych i wodno-kanalizacyjnych, świetnie naśladujące drewno panele w salonie, płytki w kuchni, kostkę w ogrodzie, kleili wykładziny elewacyjne, gładzili gładzie, szpachlowali, malowali wnętrza.
- Na początku byliśmy nieopierzeni, właściwie nikt nie wiedział co, do czego służy
- opowiada Maciek.
- Przez pierwsze dwa-trzy odcinki Wiesiek mógł się z nas cały czas śmiać, patrząc, co robimy. Ale potem, pod koniec, gdy zostały już tylko trzy-cztery pary, nikomu nie trzeba było nic mówić. Wiedzieliśmy, co jest do wykonania, szliśmy sami po narzędzia, sami pracowaliśmy.
Na miękkich nogach
Gdy ogląda się udostępnioną publicznie przez Ulę Chincz widzianą zza kulis relację z finału, może się lekko zakręcić w głowie. Człowiek czuje się, jak podłączony do elektrycznego gniazdka. Napięcie bierze się jednak nie tyle z emocji towarzyszących pytaniu, której z dwóch par widzowie wysyłający esemesy przyznają piękną i funkcjonalną nagrodę - bo to w chwili oglądania tego making-off już doskonale wiemy. Ważniejsze jest wrażenie, że do przygotowania owej ostatniej prostej projektu potrzebni są ludzie o stalowych nerwach. Tacy, którzy będą kontynuowali swoją robotę, nawet gdyby na niebie pojawił się pędzący z zawrotną prędkością w stronę Ziemi meteor. I to zarówno ci ukryci za kamerami i tonami sprzętu, jak i prowadzący tę jedyną w ciągu trzech miesięcy transmisję na żywo - czyli Ula Chincz i Filip Chajzer. Czy bowiem "normalna" obywatelka dałaby radę się nie załamać, widząc, że niedługo przed pierwszym wejściem na antenę, które śledzić będą miliony widzów, dopiero doszywane są do jej wieczorowej sukni wielkie złote motywy w kształcie liści? A nawet uśmiechać się w tym czasie i żartować? I czy zwykły Kowalski byłby w stanie w trakcie przerw reklamowych beztrosko tańczyć ze współprowadzącą?
Chwile słabości
Nawet jednak ci najtwardsi mają swoje chwile słabości.
- Zanim wejdziesz na żywo, stoisz sobie, powiedzmy, z Ulą i Filipem, rozmawiasz, śmiejesz się, dookoła gwar, luźna atmosfera.
- relacjonuje Wiesiek.
- Ale gdy mówią ci do słuchawki w uchu, że została minuta, u wszystkich pojawia się spięcie. Potem słyszysz: "dwadzieścia sekund, piętnaście.". W końcu Ula mówi "wchodzimy!" i wszystko się po prostu samo dzieje.
Hernan Gomez stara się do tych finałów podchodzić bez nerwów. Sympatie dzieli równo, nikomu nie kibicuje bardziej.
- Miałem swoje preferencje i przemyślenia, kto wygra, ale obu parom życzyłem tego samego To mi pozwoliło być absolutnie spokojnym. Patrzyłem za to na twarze rodzin, bo wiedziałem, że tam odnajdę prawdziwe emocje.
Wielkie emocje
Oczywiście emocje, które zobaczyliśmy u obu par (drugą tworzyli Marta Mikołajczyk i Damian Urbanek), śledząc na żywo telewizyjną relację, były też jak najprawdziwsze, ale trochę już "po przejściach". Naznaczone, po pierwsze, zmęczeniem trzymiesięcznego kręcenia się wokół jednego i tego samego tematu, w odizolowanym od świata środowisku. Po drugie, kilkugodzinnymi próbami do finałowego show. W ramach tych przygotowań uczestnicy musieli kilkakrotnie przećwiczyć cały scenariusz, co następuje po czym, gdzie trzeba pójść i na jaki temat powiedzieć. Włącznie ze sceną numer jeden, w której należało jakoś zareagować na informację o tym, kto wygrał - obowiązkowo w dwóch wariantach: dom dla Klaudii i Macieja, lub dla Marty i Damiana.
- To popsuło nam późniejsze przeżywanie radości. Bo zanim naprawdę wygraliśmy, już raz usłyszeliśmy tę informację, podczas próby generalnej.
- zauważa Maciek.
Wszystkiego jednak i tak nie da się przewidzieć.
- Para, która wygra, miała wejść przez główne drzwi i iść w stronę jadalni.
- zdradza Klaudia.
- "Wiadomo, że będą emocje, ale miejcie gdzieś w głowie, którędy przejść", tłumaczył nam operator. I na końcu, już na żywo, to on się pomylił! Ogólnie emocje finału są ogromne.
- przyznaje Maciek.
- Najpierw klucz nie chciał zadziałać. Było widać, że trochę się z drzwiami motałeś. Maciek stał na coraz szerszych nogach, widziałam to!
- dodała Klaudia.
- Ręce mi się trzęsły. Jakby to nie był właściwy zamek! Starałem się złapać równowagę. Udzieliło mi się napięcie budowane przez prowadzących. Zrobiło mi się słabo, wysunąłem nogę do przodu, żebym na twarz nie poleciał.
Maciek dodał:
- A ja z kolei w drugą stronę. Mnie już wtedy wszystko jakoś puściło. Cieszyłam się chwilą, że ogląda nas cała Polska. W pewnej chwili Filip powiedział: "Klaudia stoi wyluzowana, uśmiechnięta" i wtedy do mnie dotarło, że nie ma złego wyjścia. Pomyślałam, że i tak coś wygramy, bo za drugie miejsce był przecież czek na 100 tys. zł. Poczułam, że teraz już będzie tylko dobrze.
Trzydzieści krzeseł
Po kilku tygodniach od tej szalonej nocy dom tonie w spokoju jesiennej mazowieckiej równiny. Klaudia i Maciek krzątają się po wnętrzach i doglądają ogrodu, ale jeszcze nie codziennie, dzieląc wciąż swój czas między tym, na co właśnie ciężko zapracowali, a Wołominem, gdzie zostali lokalnymi bohaterami, za których miasto trzymało kciuki i których zwycięstwo przyjęło z dumą.
- Na początku było zewsząd jedno wielkie wow! Każdy nam gratulował. Teraz wszystkie emocje się pomału wyciszyły. Z kim mieliśmy się cieszyć, już się nacieszyliśmy.
- przypomina sobie Maciek.
Bez wątpienia wkrótce sprowadzą się tu na stałe. Nie boją się rachunków. Wierzą, że okażą się na ich kieszeń, zwłaszcza że nie będą obciążeni kredytem. Planują utrzymać budynek i ogród w należytym porządku, bo nie boją się pracy i mają wieloletnie doświadczenia z mieszkania w domach jednorodzinnych swoich rodziców. Zgodnie z tym, co mówili na planie finału, zamierzają tu urządzić już tegoroczną Wigilię, bardzo rodzinną, bo nawet dla około trzydziestu gości. Miejsca jest dosyć.
- Nie wiemy jeszcze tylko, jak wszystkich usadzimy, każdy chyba będzie musiał przyjechać ze swoim krzesłem
- żartuje Klaudia.
W tym samym czasie Wiesiek ma już kolejne nagrania telewizyjne. Z zarejestrowanych odcinków "Domu Marzeń" obejrzał może dwa, bo choć bardzo angażuje się w ten program, to stara się wyraźnie odcinać go od reszty swojego życia, dla higieny. Przed Świętami Bożego Narodzenia planuje jednak usiąść z telefonem, jak rok temu, i zadzwonić z życzeniami do wszystkich uczestników. Czy jest gotowy do następnej edycji?
- Jeśli tylko będzie propozycja, podpisuję się pod tym dwiema rękami.
- mówi.
Hernan projektuje kolejne domy, w swojej ursynowskiej pracowni Gomez Architekci. Stopniowo buduje markę firmy, a osobistą popularność odczuwa głównie, jak mówi żartem, w rozmaitych urzędach. Po tegorocznych doświadczeniach z tempem budowy zastanawia się, czy nie dałoby rady wznieść podobnego domu nawet w dwa miesiące. Czy da się namówić, na kolejne podobne doświadczenie?
- Jestem zawsze do dyspozycji.
- deklaruje.
Przed domem, między kamykami drogi podjazdowej, wciąż leżą jeszcze tu i tam drobne złote papierki, sypiące się z nieba tamtej pamiętnej finałowej nocy. Marzenia zstąpiły na ziemię i zamieszkały między nami. Kolejny przykład, że jeśli tylko można, warto o nie walczyć.
Zdaniem Klaudii i Maćka - właścicieli domu
Czy Kasia i Maciek mają jakieś ulubione miejsca w tym domu?
- Nie, bo gdy się je ma, to są i jakieś mniej lubiane, a dla nas cały dom jest wspaniały. Wszystko nam się tu podoba!
W każdym pomieszczeniu są przecież jakieś powierzchnie, jakieś elementy, przy których pracowaliśmy. I nie tylko my, bo nawet gdy odwiedziła nas w programie mama Klaudii, to na przykład pomagała przy docieraniu sufitu. A kiedy przyszedł Wiesiek i zaznaczył nam ołówkiem miejsca, gdzie jeszcze trzeba coś poprawić, Maciek, wzorując się na nim, sam z siebie zakreślił dwa razy tyle miejsc i zabrał się do roboty. Mama nie wytrzymała: "Maciuś, odpocznij trochę, ile ty tutaj pracujesz!".
Mieliśmy jednak właśnie takie podejście - jak już się za coś bierzemy, to róbmy to na serio. Zależało nam na tym, żeby wszystko w tym domu było wykonane możliwie najlepiej.
Ciekawe, jak człowiek zaczyna zupełnie inaczej żyć, gdy nie może korzystać z telefonu, nie może włączyć telewizora, i właściwie jedyną atrakcją jest usiąść z ludźmi i rozmawiać. Czasami czujemy lekki niedosyt, że to już się skończyło, że można by jeszcze tak pożyć.
Hernan Gomez, autor projektu Domu Marzeń
Bardzo dużo czasu poświęciliśmy wnętrzom, a to wcale nie jest proste, łatwe i przyjemne. Chodzi przecież o zaplanowanie i położenie tysięcy metrów glazury, farb, rozmieszczenie i zakupienie detali, mebli, poduszek, pryszniców, podłączenie kanalizacji, wyprowadzenie wody itd. - naprawdę jest dużo problemów do ogarnięcia. Nauczyłem się jednak podchodzić do tego trochę inaczej niż rok wcześniej. Starałem się zostawić uczestnikom więcej przestrzeni osobistej wypowiedzi, inwencji. Efektem jest niesamowita gama kolorów, która się pojawiła wewnątrz domu, a wzięła się wyłącznie z podjętych przez nich decyzji. Udało mi się też przeprowadzić mały warsztat projektowy, podczas którego próbowałem wytłumaczyć, na czym polega tworzenie i urządzanie wnętrz - kuchni, łazienki czy salonu. Że nie ma w tym przypadku, że trzeba wiedzieć, czego się oczekuje i znaleźć do tego właściwe środki. Wspólnie zastanawialiśmy się np. nad rozrysowaniem kuchni, nad rozmieszczeniem stołu, mebli. Szukałem z nimi dialogu i razem szukaliśmy konsensusu, tak by uczestnicy czuli się współautorami wnętrz. Oczywiście wiadomo, że nie był to dom szyty na miarę, bo nie mieliśmy pojęcia, kto wygra, ale staraliśmy się iść jednym szlakiem, w jednym kierunku, konstruktywnie rozmawiać i nie szarpać się na różne strony. Powtarzałem im, że gdy zaczną robić coś nie tak, po prostu im to powiem i sami stwierdzą, czy chcą dalej iść w obranym kierunku.
Wiesław Skiba, kierownik budowy "Domu Marzeń"
Uczestnicy pierwszej edycji "Domu Marzeń" byli znacznie bardziej nastawieni na zabawę, niż ci tegoroczni. Tamtym wystarczył jakiś impuls i już jeden przez drugiego tańczyli, śpiewali, lali się wodą, robili sobie sami show, nawet mnie raz podstępem wrzucili do basenu. Wydaje mi się, że tym razem wszyscy się bardziej pilnowali, starali się też tworzyć bardziej zwartą grupę, która się trzyma razem - wiedząc, jak to później pokaże telewizja. Ale dzięki temu praca szła znacznie sprawniej. Pod względem budowlanym byli super! Gdy patrzyłem, jak po krótkim szkoleniu stawiają ściany zewnętrzne, pomyślałem zdziwiony, że ci ludzie w miesiąc postawią ten dom! Dokładność ich pracy też była dużo większa niż rok wcześniej. Bardziej się przykładali.
Gdy coś zrobili źle, często nie machali ręką, że ktoś przyjdzie i poprawi, tylko wykonywali to od nowa. Potrafili nawet wskazywać błędy w pracach profesjonalnych ekip budowlanych pracujących przy programie i prosić o poprawki. Musiałem oczywiście wywalczyć sobie najpierw u nich autorytet, bo próbowali mnie podejść i sprawdzić, czy znam się na tym, co im pokazuję, były też jakieś spięcia, ale wszystko normalnie, jak to w życiu.
Rzut oka na plan: parter
1. wiatrołap 4,96 m2
2. garderoba 3,26 m2
3. hol 14,90 m2
4. kuchnia 19,19 m2
5. spiżarnia 3,08 m2
6. jadalnia 18,59 m2
7. salon 35,42 m2
8. korytarz 6,26 m2
9. pomieszczenie techniczne 4,73 m2
10. garaż 45,81 m2
11. pralnia 7,23 m2
12. łazienka 6,93 m2
13. gabinet 14,39 m2
Rzut oka na plan: piętro
14. garderoba 3,2 m2
15. pokój 12,29 m2
16. pokój 14,32 m2
17. łazienka 5,85 m2
18. sypialnia 16,01 m2
19. łazienka 9,64 m2
20. garderoba 7,75 m2
21. korytarz 7,06 m2
22. schody 6,07 m2
Metryka budynku
Rok budowy: 2017
Powierzchnia działki: 1367 m?
Powierzchnia użytkowa: 267 m?
Autor projektu: architekt Hernan Gomez,
kontakt: kom. 503 032 745, 501 780 214;
e-mail: stgomez@data.pl
- Więcej o: