Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Pensjonat z dawnych czasów

Tekst Andrzej Markowski

Historia tego domu stojącego na stoku malowniczego lanckorońskiego wzgórza jest paradoksalnie znacznie starsza niż on sam.

Wszystko zaczęło się w 1899 roku, kiedy do Lanckorony (niewielkiej, malowniczej podkrakowskiej miejscowości) przyjechał Józef Lorenz, by objąć posadę nauczyciela w miejscowej szkole czteroklasowej.

- Później dziadek został jej kierownikiem - wspomina jego wnuk Bogusław Tadeusz Lorenz (zwany Tadeuszem), nestor rodu i gospodarz prezentowanego domu. - Tak mu się tu spodobało, że kupił kilka morgów gruntu z rozległym widokiem na otaczające Lanckoronę góry i doliny. Zbudował niewielki parterowy dom, założył pasiekę i sad - słowem osiedlił się na dobre. Okazał się zresztą świetnym gospodarzem: prowadził wzorowe gospodarstwo, za które w konkursach zbierał nagrody.

Dzisiaj na miejscu tamtego domu stoi należąca do rodziny Lorenzów willa Zamek.

Syn Józefa Tadeusz Lorenz, wychowany już tutaj, w Lanckoronie, nie miał spokojnego życia. Wkrótce po tym jak podjął studia na Politechnice Krakowskiej, wybuchła pierwsza wojna światowa. Pan Tadeusz wstąpił do powstających właśnie Legionów, gdzie służył w artylerii. Potem znalazł się w sztabie Józefa Piłsudskiego jako wojskowy do zadań specjalnych. Dosyć bliskie związki, a nawet pewna zażyłość z Komendantem, jak również z ówczesnymi oficerami - Ignacym Mościckim, Rydzem Śmigłym i Józefem Beckiem - zaowocowały licznymi pamiątkami pieczołowicie przechowywanymi w lanckorońskim domu aż do dziś.

Po wojnie Tadeusz nie wrócił już na politechnikę, lecz ukończył leśnictwo, a potem został zarządcą dóbr leśnych w Lanckoronie i okolicy. Wkrótce też ożenił się z "panną z dworku".

Młodzi małżonkowie początkowo zamieszkali w lanckorońskim domu taty Lorenza. Otrzymawszy jednak w darze ślubnym od senatora trzy hektary dawnego urobiska kamieniołomowego w pięknym lesie poniżej ojcowskiej siedziby, już w 1922 roku przystąpili do budowy domu. Prace ukończono rok później.

Narodziny willi

To właśnie ten dom stał się zaczątkiem późniejszej willi Tadeusz - jednego z bardziej znanych podkrakowskich pensjonatów, którego bywalcami są dziś często ludzie kultury, sztuki i nauki, doceniający piękno tego miejsca i piętno pozostawione tu przez czas.

W czasie gdy młodzi małżonkowie wznosili dom na stokach lanckorońskiej góry, samo miasteczko stawało się znaną miejscowością letniskową. W bliższym i dalszym otoczeniu miejskiego rynku z gęstą, rozciągniętą wzdłuż ulicy zabudową powstawały liczne wille wznoszone przez przybyszów z Krakowa i okoliczną inteligencję. Wiele spośród nich przystosowywano od razu do roli pensjonatów; przed wybuchem drugiej wojny światowej było ich już czternaście, bo gości nie brakowało.

Wolno stojące piętrowe wille w otoczeniu zadbanych ogrodów z cennymi okazami roślinności najczęściej wznoszono w stylu charakterystycznym dla okolic Zakopanego. Willa Tadeusz była czołowym reprezentantem tego stylu. Państwo Lorenzowie zbudowali ją z ręcznie ociosanego drewna świerkowego pochodzącego z ojcowskiego lasu. Dom posadowiono na południowym stoku góry, na platformie, która powstała z ziemi usuniętej ze znajdującego się na zapleczu kamieniołomu.

Budynek na planie prostokąta miał dwuspadowy dach kryty dachówką ceramiczną i charakterystyczne duże "willowe" okna o gęstych podziałach. Była to budowla znacznie mniejsza niż obecnie. Na parterze znajdowały się: jadalnia, kuchnia, pokój dla obsługi, pokój rodzinny. Na piętrze, na które prowadziły zewnętrzne schody, usytuowano cztery pomieszczenia dla letników - jak się wtedy zwykło nazywać sezonowych gości.

W ciągu kolejnych kilkunastu lat dom był systematycznie powiększany i modernizowany. Swój obecny kształt osiągnął jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej. Pojawiły się przybudówki, powiększono użytkowe poddasze, zaprojektowano balkony i ogromny taras nad wieloboczną, przeszkloną werandą. W tak rozbudowanym przepastnym wnętrzu mieściło się dwadzieścia pokoi. Goście przybywali tłumnie, na co w znacznym stopniu wpływały koneksje ojca legionisty. Bywali tu więc m.in. prominentni przedstawiciele rządu i korpusu oficerskiego.

Trudna młodość

Druga wojna na długie lata położyła kres tej koniunkturze. Mieszkańcy willi tak jak wszyscy starali się przetrwać dziejową zawieruchę i zachować dom w możliwie najlepszej kondycji. Goście już nie przyjeżdżali, choć znajdowali tu czasowe schronienie liczni uciekinierzy.

- Rodzice przemieszkiwali w Krakowie ze względu na chorobę mamy, a ja z siostrą opiekowaliśmy się domem. Było ciężko z aprowizacją, więc sadziliśmy ziemniaki, hodowaliśmy jarzyny, zbieraliśmy w lesie grzyby i jagody, w ten sposób uzupełniając naszą spiżarnię - opowiada nestor rodu. Ojciec pana Tadeusza niestety nie doczekał końca wojny, zamordowany przez bandytów, których wielu grasowało bezkarnie podczas wojennej zawieruchy.

Na losach rodziny Lorenzów w Polsce Ludowej zaważyło z pozoru nieważne wydarzenie z okresu ofensywy Armii Czerwonej w styczniu 1945 roku. Otóż ordynans słynnego generała, a później marszałka Iwana Koniewa dowodzącego frontem, był znajomym przedwojennego posługacza z pensjo-natu Tadeusz. Kiedy rozglądano się za lokum dla dowódcy i jego sztabu, ordynans wskazał ową willę.

Ta trudna dla Polaków znajomość przyczyniła się jednak do ocalenia budynku przed barbarzyństwem stacjonującego nieopodal wojska, a kiedy nastała Polska Ludowa, nazwisko Koniewa budziło respekt komunistycznych urzędników, którzy władni byli zasiedlić duży dom obcymi ludźmi. Państwu Lorenzom jako właścicielom dwóch domów, lasu i kamieniołomu z przyległościami groziły domiary, kwaterunki i konfiskaty, ale pamięć o pobycie Iwana Koniewa, wtedy już marszałka, była tarczą przed zakusami ideologów i biurokratów. Notabene marszałek, już będąc na emeryturze, odwiedził państwa Lorenzów, a po jego śmierci uczyniły to również jego żona i córka.

Dojrzewanie w ciężkich czasach

Mimo trudnych czasów i zmienionych okoliczności, po wojnie wszystko powoli wracało do normy. Zgodnie z dawnym życzeniem ojca pan Tadeusz przejął po nim schedę i osiadł na stałe w Lanckoronie. Pomimo znanych trudności, ograniczeń i restrykcji wobec tzw. prywatnej inicjatywy podjął działania, które do dziś budzą podziw dla jego determinacji, energii i zmysłu przedsiębiorczości.

Przede wszystkim uruchomił kamieniołom i założył firmę zajmującą się jego eksploatacją - dał pracę ludziom i dostarczał kamienie na budowę dróg. Przebudował także drogę prowadzącą do rodzinnego domu, która służy do dziś miejscowym i przyjezdnym. I wreszcie rozpoczął inwestycję, która nawet teraz byłaby nie lada wyczynem, w tamtych zaś czasach była przedsięwzięciem przekraczającym granice dopuszczalnego ryzyka. Postanowił oto zbudować koło willi basen. Ale basen niezwyczajny. Woda z bijącego na stoku źródła wypełniająca stawy kolejno wykopywane w tarasach uformowanych na zboczu góry spływa do niecki kilkunastometrowego basenu. Inwestycja wymagała budowy grobli i zmiany przebiegu wspomnianej drogi. Jednocześnie z tymi inwestycjami pan Lorenz podjął kolejne przedsięwzięcie o równie dużej skali - postanowił powiększyć ogród. Postąpił tak jak jego poprzednicy przy tworzeniu platformy, na której wzniesiono dom. Otóż znajdujący się na jego tyłach stok wzgórza przekształcił - za pomocą ziemi wydobytej z kamieniołomowego wyrobiska - w rozległy plac, który stał się potem częścią willowego ogrodu. Nasyp, który ma aż sześć metrów wysokości, budowano 25 lat!

Roboty trwały też w samym domu, nieremontowanym i niemodernizowanym od czasów przedwojennych. Zaprojektowano nowe wejście i wybudowano nową wewnętrzną klatkę schodową. Wymieniono okna z pojedynczych na podwójne. Wstawiono nowe drzwi. Założono nową instalację wodno-kanalizacyjną. Ponieważ wskutek rozmaitych prac budowlanych związanych z kolejnymi rozbudowami, a pewnie także z powodu upływu czasu krokwie dachu nadwerężyła nieco dachówka ceramiczna, zamieniono ją więc na lżejsze pokrycie bitumiczne.

Inicjując te skomplikowane i pracochłonne działania budowlane we własnym domu, pan Tadeusz pomagał też siostrze (z którą podzielił się rodzinnym majątkiem) w przebudowie i rozbudowie dawnego domku dziadka Lorenza. Dzisiaj w obszernej willi z pięknym widokiem na okoliczne wzgórza i doliny matka z córką prowadzą pensjonat Zamek.

Dobrobyt na stare lata

Willa Tadeusz osiągnęła szacowny wiek osiemdziesięciu lat. Dziś z wielkim sukcesem dzieło pradziadka, dziadka i ojca kontynuują pani Alicja i jej mąż Jacek Łomnicki.

Atmosferę zasiedzenia i dawności odczuwa się zwłaszcza we wnętrzu domu. Wypełniają je pamiętające przełom XIX i XX wieku ciężkie, solidne meble z ciemnego drewna: wielki stół, przy którym może zasiąść kilkanaście osób, przepastne kredensy, stylowe komody i szafy. A na ścianach - niby w legionowej izbie pamięci - mnóstwo pamiątek z tamtego czasu: wycinki z gazet, oprawione starannie w ramki listy, rozkazy oraz zdjęcia, odznaczenia, karykatury, broń i liczne portrety Marszałka, które wisiały tu niezmiennie i za Hitlera, i za Stalina.

    Więcej o:

Skomentuj:

Pensjonat z dawnych czasów